Thursday, November 08, 2007

za'atar


czyli bez watpienia izraelska przyprawa numer 1, ktora sklada sie z suszonego hyzopu i ziaren prazonego sezamu (czasem z dodatkiem Rhus coriaria). A wiecej o hyzopie tutaj - nie zgadla bym czym polscy naukowcy z dziedziny farmacji moga sie zajmowac:)

pomysl 1. kupujemy begel pod brama Jaffo i dostajemy don zawiniatko z za'atarem zmiesznym z sola (wiec wcinamy siedzac na murku pod Brama)
pomysl 2. mieszamy oliwe z za'atarem i maczamy w niej cieply chleb pita (pycha!)
pomysl 3. w zasadzie wszystko z za'atarem smakuje wysmienicie

PS.1. A jesli nie mamy hyzopu
: czesto na Bliskim-Wschodzie mianem "za'atar" okresla sie jakakolwiek rosline z rodziny wargowych jak np. majeranek, oregano, tymianek czy szalwie i czesto z mieszanki tych ziol przyzadza sie za'atar, wiec do odwaznych swiat nalezy!
PS.2. Za'atar wspomaga pamiec, ulatwia wiec zdawanie egzaminow i wogole czyni silnym - przynajmniej tak sadzi tutejsza mlodziez :-)

6 comments:

Lula Lu said...

Mam wielką puchę za'ataru w domu, mały słoiczek w parcy. Uwielbiam posypywać nim labneh, jogurty, sery. A najlepszy to już jest haloumi skropiony oliwą i udekorowany za'atarem i pochłonięty na ciepło :)

buruuberii said...

A wiesz, ze mi jakos srodkowoeuropejski klimat sie mniej kojarzy z za'atarem i lezy sobie za'atar w lodowce i czeka (sama nie wiem na co), a w Izraelu stal na stole i to byla codzienna przyprawa... Moze chce wyraznie oddzielic Blisko Wschod i Srodkowa Europe? :-)

Lula Lu said...

Ja często po za'atar nie sięgam, ale zawsze mam na podorędziu.

Moja przewodniczka z Indii, powiedziała mi kiedyś, że hinduskie potrawy lubi jeść przede wszystkim w Indiach, że w Polsce one już tak nie smakują. Ma rację ale nie do końca.
Kiedyś powiedziała mi w trakcie wspólnie przygotowanego indyjskiego obiadu, ze poczuła się jak w Indiach i było to szczere.

Wierzę, że jedzenie ma czasami taką moc, ze nas przenosi w te dalekie, ukochane miejsca, choć na chwile, choć na ułamek sekundy.

buruuberii said...

Jest cos w tym przenoszeniu w dalekie rejony :) Dla mnie jednak tamtejsza kuchnia blisko zwiazana jest z miejscem, z tamtejszym sloncem, zapachem powietrza... Nigdy tutaj to nie jest to samo, ale wiem ze to w mojej glowie glownie :) Potrawy kojarzom mi sie z miejscem, nauczylam sie tez ze moje ulubione przyprawy maja tylo sprzedawcy "Bracia" i nawet ich tutaj nie szukam, jakos to nie to samo... A moze chce miec po co wracac?

Lula Lu said...

ja to rozumiem :) słodki czai w nie smakuje w domu tak jak na ulicy pod namiotem w Istanbule, czy od pociągowego chaiwalla w Indiach. Ale przyprawy kupuję jak się tylko trafią. Nie wyobrażam sobie życia bez np takiego kuminu. I guavy... żadna w Polsce nie smakowała jak te w Indiach, ale nigdy nie potrafię się powstrzymać jak je widzę. Mam chociaż namiastkę ;) A to są tylko przykłady...

buruuberii said...

to troche magia miejsca, nie? Tak dla mnie jest z Izraelam, z Jordania (robilam ostatnio mnasfaf z suszonym jogurtem i choc smak bliski idealowi, to otocznie niezupelnie:))

Ale zgadzam sie z Toba, te przyprawy w naszym domu to namistaka tamtych wspanialosci, namistka b. potrzebna!